piątek, 21 stycznia 2011

Gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce...

Z prędkością światła umykają ostatnie wolne chwilę przed SESJĄ - czasem wytężonej i ciężkiej pracy [przynajmniej dla niektórych studentów ;)]

W przyszłym tygodniu mam pierwsze kolosy, a w kolejnym już egzaminy. 31 stycznia 2011 to pierwszy dzień sesji. Czasu zostało nie za wiele - wypadałoby już zacząć czegoś się uczyć ! Jeszcze wczoraj zasypiałem z ambitnym zamiarem nauki w dniu następnym od samego rana...

Nadszedł dzień następny. 21 stycznia, piątek. Niestety - rzeczywistość okazała się inna. Dzień zacząłem od oczekiwania, aż wstanie Babcia, żeby dać jej prezent (chciałem zrobić to wspólnie z bratem, który za chwilę musiał wyjść do szkoły). Swoją drogą, ciekawe ile osób przypomniało sobie dopiero dzisiaj, albo jeszcze nie przypomniało, że mamy 21 stycznia - DZIEŃ BABCI :) Nie ma to jak pędzić po kwiaty i czekoladki na ostatnią chwilę ;) Wracając do mojej Babci - nie udało się wręczyć prezentu, Babcia dalej spała, a brat poszedł do szkoły. Zrobimy to wieczorem, kiedy brat wróci.

Ja z kolei, siedzę dzisiaj w domu Nie mam dzisiaj zajęć na uczelni. Pościeliłem z rana łóżko, umyłem się, zjadłem i... I przypomniałem sobie, że komputer już jest tak zakurzony od środka, że niedługo się zagotuje ;) Rozkręciłem jednostkę centralną, wyjąłem i przeczyściłem kartę graficzną (stary, dobry Radeon 2600XT 512mb AGP), a następnie wziąłem się za procesor. To jest rzecz najtrudniejsza. Robię to raz na kilka miesięcy, i właśnie dzisiaj, w dniu kiedy miałem się pouczyć, przyszedł ten moment ;)

Najpierw odpiąłem kable od zasilacza z gniazda płyty głównej, żeby nie przeszkadzały. Podobnie postąpiłem z kabelkiem od wiatraczka chłodzącego procesor. Nadszedł czas na rzecz prawie najgorszą - zdejmowanie radiatora (gorsze jest tylko zakładanie...) Przykładam końcówkę śrubokręta do zaczepu, naciskam i TRZASK - śrubokręt się ześlizgnął i zatrzymał na płycie głównej, która ma już kilka sporych rysek, po wcześniejszym zabiegu czyszczeniu kompa, sprzed jakiegoś pół roku. Jeszcze ze 2 razy tak się stało (o zgrozo !). Dopiero za czwartym razem zmieniłem kąt nachylenia śrubokręta i wszystko ładnie poszło :) Na następny raz postaram się to zapamiętać, ale pewnie i tak zapomnę...

Po zdjęciu radiatora razem w wiatraczkiem (poczciwy Volcano 7 chodzący jak odkurzacz), wyjąłem i wyczyściłem procesor ze starej pasty termo-przewodzącej. Całą jednostkę centralną wytaszczyłem do garażu i tam przedmuchałem wszystko w środku sprężonym powietrzem ze stojącej właśnie w garażu sprężarki ;) Radiator i wiatrak procesora też przedmuchałem, a potem doczyściłem mokrym wacikiem (takim na patyczku).

Gdy wszystko było już oczyszczone z kurzu (i z pajęczyn - a jeden pająk nawet stracił w środku mojego komputera życie - co na to organizacje ekologiczne ?!) wziąłem się za składanie tego do kupy, że tak się brzydko wyrażę ;) Z kartą graficzną poszło mi szybko, tylko śrubka mi 2 razy uciekła z racji mało zręcznych palców. Potem włożyłem procesor i ostrożnie, z wielką precyzją, nałożyłem na jądro procesora porcję pasty termoprzewodzącej Arctic Silver 5, wg mnie najlepszej, z dodatkiem srebra, które bardzo dobrze przewodzi ciepło. Kiedy już ją rozprowadziłem [przy użyciu starej McDonaldowskiej bonifikarty :P] przyszedł czas na najgorsze - zakładanie na procesor radiatora wraz z wiatraczkiem !!!

Czynność to niełatwa, bo zabierając się za nią nieodpowiednio, można pastę całą rozmazać (i trzeba jeszcze raz nanosić), a w gorszym wariancie - można ukruszyć jądro procesora, co się może źle dla niego skończyć. Jakoś sobie jednak poradziłem, wszystko poskręcałem, podłączyłem kabelkami, dałem jeszcze komputerowi chwilę czasu, żeby się ogrzał po niedawnej wizycie w garażu, i sprawdziłem czy działa. 

Działał :) Dowodem na to jest fakt, że piszę teraz tego posta. Mam spokój z komputerem na kilka dobrych miesięcy. Temperatura procka spadła z prawie 60 do 50 stopni C., co w przypadku mojego Athlona 2800+ jest temperaturą taką, jaka ma być (ta seria lubi się grzać dosyć mocno). Usiadłem zadowolony przy komputerze, wszedłem w Interent, i posprawdzałem wszystko, co się dało - notowania giełdowe, poczty wszystkie trzy, forum grupowe na uczelni, demotywatory, bash, allegro, Imperium Ojca (fajna gra przeglądarkowa, którą umilam sobie czas od kilku miesięcy), sprawdziłem też konta w obu bankach - czy mi nic przez noc nie przybyło, ani nie ubyło ;)

Kiedy już kompletnie nie było co robić, miałem się wziąć w końcu za naukę. Ale przypomniałem sobie jeszcze o koncie na bloggerze, które założyłem dawno temu, pisząc pierwszego posta, a wczoraj napisałem drugiego. Dlaczego by nie pisać czegoś raz w tygodniu, minimum raz w miesiącu, a jak się nudzi - to nawet co parę dni lub codziennie ?! Jak pomyślałem - tak uczyniłem, i powstał mój trzeci post, który teraz czytacie :)

Ale żarty się skończyły. Godzina 15, a ja dalej niewiele umiem (nie piszę "dalej nic nie umiem", bo pisząc bloga też można się czegoś nauczyć). Żegnam się z Wami i zaczynam naukę do przyszłotygodniowych kolokwiów. Za niedługi czas coś znowu napiszę. Na pewno. To wciąga ;)

Pozdrawiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz